Spakowani i gotowi do drogi niecierpliwie oczekujemy na tarasie na Raula… chwilę później już siedzimy w łódce, cała jest zarzucona jakimiś sprzętami, bagażami, przenośnymi lodówkami i innymi niezbędnymi pakunkami – w końcu płyniemy na wyczekany odpoczynek na bezludnej wyspie Pagang!
Mijamy większe i mniejsze wysepki, niektóre są prawie całe zagospodarowane, inne wydają się dzikie i niedostępne. Po półtorej godzinnym rejsie, jesteśmy! Przybijamy do pomostu i… wow! Bialutki piaseczek, palmy, hamaki i nie ma tu nikogo poza nami… tak, tak, będzie mi się tu podobać! :)
Na plaży znajdują się ze trzy bungalowy do wynajęcia, jednak my kończymy naszą sumatrzańską przygodę, więc i zapasy finansowe są na wykończeniu, dlatego decydujemy się na namiot. Raul dorzucił nam piankę i lekką narzutkę do spania – w tym miejscu nie potrzeba nic więcej…
Panowie się rozpakowują, a my w tym czasie wybraliśmy się na spacer po wyspie. Wspaniale, bialutki piaseczek, błękitna woda, idealnie widać gdzie zaczyna się głębina… woda jest niesamowicie ciepła i przezroczysta, totalnie zachwycająca!
Nastawiliśmy się na bezludną wyspę i uprzedziliśmy rodzinę, że przez najbliższe trzy dni będziemy poza zasięgiem sieci, więc nie będzie z nami kontaktu. Dopiero wieczorem okazało się, że zasięg jak najbardziej mamy i nie ma z tym najmniejszego kłopotu ;)
Na pierwszy posiłek obiadowy dostaliśmy wędzoną rybę i kurczaka, do tego ryż i sałatka, całkiem niezłe jak na spartańskie warunki wokół nas ;) Okazało się, że na wyspie zostaliśmy właściwie sami – my i nasz Opiekun na najbliższe dni, nieźle mówiący po angielsku młody chłopak!
Zakupione na lądzie piwo Bintang chłodzi się w przenośnych lodówkach, wieczór się zbliża więc to już najwyższy czas żeby choć jedno na dobry początek otworzyć ;) Częstujemy naszego Opiekuna, pomimo że jest muzułmaninem nie widzi problemu i wspólnie z nami, delektując się piwem przy ognisku opowiada o sobie, rodzinie i życiu na Sumatrze. Jest też bardzo ciekawy Polski, jesteśmy jednymi z pierwszych Polaków jakich spotkał w tym miejscu :) Tak mija nam pierwszy wieczór, wspaniała atmosfera, cisza, spokój, szum fal i cykady…
Następny dzień rozpoczynamy o 6 rano! Tak, obudziliśmy się sami, bez udziału budzika… z uwagi na to, że ciemno robi się już około 18 godziny, podejrzewam że przed 22 już spaliśmy!
Wypoczęci i uśmiechnięci zaczynamy od kąpieli w oceanie, wspaniale rozpoczęty dzień… podobno w tym miejscu można spotkać żółwie, nigdy nie widziałam na żywo, więc mam nadzieję na choć jednego!
Chłopak nas rozpuszcza… po śniadaniu rozłożyliśmy się na ręcznikach łapiąc ostatnie promienie słońca a tu dostaliśmy taaaakiego kokosa! Czad! A to wszystko dlatego, że wczoraj się przyznaliśmy, że to podróż poślubna :)
Okazało się, że wyspa jednak nie jest tak bezludna jak nam się początkowo wydawało, mieszka tu jedna osoba czyli właściciel wyspy – nieźle, nie?! ;) Chłopaki łowią ryby dla zabicia czasu, ale i z pożytkiem dla nas, świeższej rybki chyba nie jadłam! Z pomostu uwieczniamy na zdjęciach jeszcze żywy, ale już nasz przyszły obiad…
Z tego miejsca widać mnóstwo kolorowych rybek, całe ławice czy też kraby biegające po balach – rewelacja! Dodam, że jest tu kilka metrów głębokości :)
Tego dnia wybraliśmy się na wycieczkę na wyspę obok – podpłynięcie do brzegu nie było łatwe, duża rafa pod nami. Szkoda nam jej było, ale miejscowi wydawali się jej zupełnie nie zauważać. Po sprawnym “zaparkowaniu” wdrapaliśmy się na najwyższy punkt na wyspie, który zapewniał świetny widok na okolice… Szybka to była wycieczka, ale zawsze to jakaś dodatkowa atrakcja. Wysiadając na naszej wyspie, zdziwiona stwierdziłam brak klapek…no bez klapek to się nie da tu przetrwać – Panowie bez chwili wahania wyruszyli z powrotem na wyspę po moje zapomniane klapeczki, a ja starałam się nie zauważać znaczącej wymiany spojrzeń ;)
A na obiad rybka, prawie że z grilla ;)
Za namową “tubylców” idziemy na drugą stronę wyspy na podziwianie zachodu słońca, cudownie! Wszystkie kolory, chmury malują różnorodne wzory na niebie i do tego jeszcze ten moment, jakby ktoś wyglądał z góry spoglądając na ocean… Piter nie dostrzegał, ale może Ty to zobaczysz :)
Podobno w dżungli jest jakaś dzika świnia, wierzyć w to za bardzo nie chciałam – jesteśmy na wyspie, a tu dzika świnia?!? Okazało się, że faktycznie była i w dodatku nieźle mnie wystraszyła zwiewając przed nami ;) Po drugiej stronie wyspy trzeba uważać, gdyż wieczorami jest przypływ i w drodze powrotnej plaży praktycznie już nie było…
Po bardzo intensywnym czasie na Sumatrze, drugiego dnia zaczyna nam się troszkę nudzić – co da się zauważyć na poniższych zdjęciach ;)
Ostatni dzień jest niesamowicie zatłoczony na wyspie, okazuje się że jest to dzień wolny od pracy i na wyspę przypływa wiele łódek na kilkugodzinny odpoczynek i zwiedzanie… cóż, dziś to już zdecydowanie nie jest bezludna wyspa ;) Mnóstwo turystów stanowią Indonezyjczycy, którzy jak zwykle traktują nas jak dodatkową atrakcję, czyli robią nam fotki z ukrycia, a co bardziej odważni proszą o wspólne zdjęcia – kolejne fotki na indonezyjskie fb ;) A co do żółwi to naprawdę tu są – my niestety nie mieliśmy tyle szczęścia, ale jedna z turystycznych ekip wyskoczyła z wody z okrzykami, że widzieli żółwia…
Na wyspę dotarli także backpakersi, dwóch chłopaków z Holandii i dziewczyna z Anglii… mieli praktycznie taką samą trasę jak my, więc opowiadaliśmy sobie wzajemnie o sumatrzańskich przygodach – my wspominaliśmy spotkanie z Miną (orangutan, który nas zaatakował – więcej tutaj: “Spotkanie z Mina, czyli trekking…”) czy też cudowne klimaty nad jeziorem Mininjau (“Zachwycające jezioro wulkaniczne…”). Impreza przy ognisku w pełni, a nasze piwo jeszcze nie przyjechało – zamówiliśmy je w ciągu dnia jak się okazało, że nasz przesympatyczny “kierowca” łódki płynie wieczorem na wyspę obok. Było już około ósmej wieczorem gdy usłyszeliśmy okrzyk: Piter! Piter! Zaskoczeni, ale i ucieszeni pobiegliśmy po świeżą dostawę drogą wodną piwa Bintang – jednak dotarło! :)
Nasz niesamowicie sympatyczny kierowca, który praktycznie odpalał jednego papierosa od drugiego, wyjaśnił nam przy udziale śmiechu i żartów pozostałych jakie znaczenie ma nazwa ulubionych papierosów Indonezyjczyków czyli Marlboro… a więc: “man always remember ladies but only rich one” co znaczy, że mężczyźni zawsze pamiętają kobiety, ale tylko te bogate ;)
Wszystko co dobre szybko się kończy i tak też nasz czas na prawie bezludnej wyspie dobiegł końca… a co za tym idzie, nasza sumatrzańska wyprawa ma się ku końcowi. Wracamy do Padang z uśmiechem na ustach i fantastycznymi wspomnieniami o takiej jednej wyspie, gdzie cykady śpiewają, żółwie pływają, kraby wykopują norki i tak po prostu jest pięknie! :)
4 Comments
Fajny blog. Fajne zdjęcia. Kontynuujcie :-)
Dziękujemy :)
Wspaniała wycieczka, przepiękna wyspa i niesamowite zdjęcia z zachodu słońca. Piaskowe dzieła interesujące. Zdjęcia świetne :-)
Dziękuję za miłe słowa! :)